Bohemian Rhapsody - Freddie Mercury jak żywy
„Bohemian Rhapsody” to opowieść o tym, jak zespół Queen stał się legendą. Film zaczyna się w momencie, kiedy Freddie (Rami Malek) dołącza do zespołu, który wtedy nosił jeszcze inną nazwę. Wraz z rozwojem fabuły, zostajemy przenoszeni dalej w chronologii wydarzeń z historii zespołu, od początków jego chwały, przez kłótnie i rozpad, aż do wielkiego powrotu. Film jednak najbardziej skupia się na samym Mercury’m i jego prywatnym życiu i to z jego perspektywy pokazywana jest również cała historia. Dowiadujemy się jak przebiegał jego związek z Mary (Lucy Boynton) oraz śledzimy jego drogę, jaką musiał przebyć, aby naprawdę dowiedzieć się kim jest. Wielki finał to koncert charytatywny i moment wielkiego powrotu zespołu.
Twórcy filmu zarzekali się, iż będzie on opowiadał historię całego zespołu i nie będzie skupiał się jedynie na Freddim, jednak nie udało im się dotrzymać danego słowa. „Bohemian Rhapsody” to biografia Freddie’go, w której zespół stanowi tylko dalsze tło. Oczywiście mamy wiele scen prób czy koncertów, jednak większość z nich pokazywana jest z jego perspektywy, a odczuć reszty członków zespołu idzie nam się jedynie domyślać czy odczytywać z krótkich ujęć. Film, jako obraz, nie stracił na tym dużo, jednak nie można go w pełni nazwać jako biografii zespołu Queen.
Brak spójności chronologicznej to kolejna rzecz, którą można zarzucić temu filmowi. Nie ma tutaj tragedii, jednak czasem film zaczyna dziwnie skakać po osi czasu. Sam początek jest niewiarygodny, ponieważ nie mija pierwsze 20 minut filmu, a zespół Queen króluje już na pierwszych miejscach w radiu. Niektóre lata są bardzo rozciągnięte, a inne wydarzenia są ledwo co zarysowane czy nawet pominięte. Osobom, które piosenki zespołu Queen znają tylko z radia, nie będzie to przeszkadzać. Fani Quenn’u jednak mogą być rozczarowani sposobem przedstawienia historii ich ulubionego zespołu.
„Bohemian Rhapsody” to jednak dobry film, który miał wiele plusów. Jednym z nich jest gra aktorska, która może zachwycać. Nie tylko Malek zagrał bardzo dobrze, a cała obsada. Widać, że każdy aktor zostawił serce na planie filmu oraz dał z siebie wszystko, aby nie grać, a być członkami zespołu Queen. Do tego charakteryzacja każdego aktora udała się produkcji rewelacyjnie. Gwilym Lee według mnie wygląda identycznie jak Brian z tamtych czasów.
Najlepszą stroną filmu jest jednak jego finał, którym jest koncert Live Aid. Został on bardzo dobrze odtworzony, a sceny robią ogromne wrażenie. Wydaję się, że decyzja produkcji o użyciu oryginalnych nagrań zespołu Queen była strzałem w dziesiątkę, ponieważ dzięki znanym nam głosom, finał staje się tym bardziej realny. Nie udało by się to jednak bez bardzo dobrej realizacji playback’u, który był zgrany idealnie w filmie. Jest to zasługa, zarówno aktorów, jak i osób odpowiedzialnych za post produkcję.
„Bohemian Rhapsody” nie uniknął błędów i nie jest on z pewnością filmem idealnym. W kinie doświadczymy pozytywnych emocji i propozycja jest warta obejrzenia, ponieważ jest to dobra produkcja. Aktorzy i realizacja muzyczna sprawia, iż film staje się bardzo przyjemny dla oka i ucha. Moja ocena „Bohemian Rhapsody” to 7/10, ponieważ mimo pewnych niedociągnięć seans był miłym doświadczeniem. Warto udać się do kina i zapoznać z historią kultowego zespołu jak i jego lidera.
Ocena: 7/10
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj